Chinki w Poznaniu

Oto, co po nich zostało

Krzyżyk zdobiony przezroczystymi kryształkami, poświęcony przez wikariusza jednej z łazarskich parafii. Ręcznik w jednym z podpoznańskich domów, gdzie serce ma się na dłoni. Hasło tygodnia dla wtajemniczonych „hot water please”. Kilka nowych znaczków w zeszycie od chińskiego: „Jesu wo sin lei ni”… Ale też we wspomnieniach: perłowo biały uśmiech Jing Jing i przejmujący śpiew całej piątki „Jesu ai ni” w jednej z bocznych kaplic poznańskiej katedry. No i co jakiś czas otwieram zdjęcie w komórce: one na tle Licheńskiej bazyliki…

Tak, kiedy w piątek usłyszałam w słuchawce pełen autentycznej radości głos Jacka z Wrocławia: „Melduję, że Wrocław przejął Chinki”, poczułam już iskrę nostalgii, że coś ważnego i pięknego się od nas (Poznania) oddala. Górnolotny wstęp? Zejdź na ziemię, Magda – usłyszałam za chwilę od innego głosu w słuchawce…

Proszę bardzo. Cóż to działo się takiego szczególnego w Poznaniu w dniach od 24 do 27 lipca, że warto tym pisać, czytać, myśleć i w modlitwie rozważać? Niby nic szczególnego: pięcioro gości z dalekiego kraju.

Miło Was poznać – Mary Wang, Lulu, Jing Jing, Nana i Lusha

Niezwykle skromne i serdeczne, tryskające radością a zarazem skupione, wdzięczne i otwarte na świat, który zaczyna się w najbliżej stojącym człowieku… Po prostu chrześcijanki. Jedna z nich od 11 lat jest siostrą zakonną.

Przyjechały we wtorek pociągiem IR z Warszawy z 10-minutowym opóźnieniem ok. 15:35. Dla pewności, aby odebrać z pociągu na pewno te Chinki, które mamy na myśli, przywitałyśmy je z panią Teresą tabliczką „Handan”. Po radosnym powitaniu podzieliły się na równe 2 grupy (2+3) i rozjechały w przeciwnych kierunkach, aby zażyć chwili wytchnienia po podróży. Wieczór spędziły w mieście. Msza Święta w „malowniczym” kościółku św. Wojciecha, po niej zwiedzanie – dzięki niezwykłej życzliwości pana kościelnego – różnych zakamarków tej świątyni, „przypadkowe” spotkanie w tymże samym miejscu turystki z Hongkongu, oraz spacer po Starówce zakończony w Cafe Misja – a wszystko to w towarzystwie Oazy Dorosłych.

Dzień drugi – środa. Gospodarze od rana w konsternacji, bo dziewczyny tylko chlebka „trochę poskubały”. Do picia jak zwykle: gorąca woda. Tam w Chinach chleb od święta i herbata od święta. Na śniadanko najczęściej zupa ryżowa.

Zwiedzania ciąg dalszy. Upał nam nie groźny. Plac Bernardyński, spacer wzdłuż Warty, atrakcyjny wianek z koniczyny, kwaśne półdzikie jabłka, które koniecznie trzeba spróbować. Zanim katedra, jeszcze sesja zdjęciowa z JPII. W katedrze jak w każdym kościele, dłuższe zatrzymanie na adoracji Najświętszego Sakramentu. Podczas zwiedzania szukałyśmy miecza, którym Malchusowi Piotr ucho miał odciąć. Następnie spotkałyśmy zupełnie „przypadkowo” księdza, który przymierzał się do odprawienia Eucharystii w jednej z bocznych kapliczek. Jak myszki cichutko wsunęłyśmy się tam za nim. Po Mszy dziewczyny zaśpiewały pieśń, która rozniosła się delikatnie po całej świątyni. Piękna tego śpiewu niestety opisać nie potrafię…

Zanim dotarłyśmy na przepyszny obiad do Mamy z Ogrodowej, jeszcze spacer nad Maltą. Choć już upał dawał się we znaki. Przydałaby się chwila na sjestę, jednak poobiednia drzemka możliwa była dopiero w drodze do Rościnna, w wygodnym samochodzie wujka Luka.

Świeże spojrzenie na oazę – chiński punkt widzenia

Oaza Rodzin przyjęła gości niezwykle serdecznie. Zwłaszcza dzieciaki ;) W krótkim czasie znów wiele wrażeń i Kościół od zupełnie innej strony, niż ta im znana. Po raz pierwszy zobaczyły, że można przeżywać rekolekcje wspólnie z rodziną. Choć pochodzą z rodzin, w których wiara chrześcijańska przekazywana jest od pokoleń, to tego rodzaju duszpasterstwo nie jest im znane. Uczestniczą tylko w duszpasterstwach studenckich lub corocznych spotkaniach młodzieży. Podczas krótkiego wieczornego spotkania z małżeństwami obecnymi na rekolekcjach I stopnia nastąpiła ubogacająca wymiana doświadczeń. Nasze Chinki zadały jakże proste, a trafne pytanie: Co Wam dają te rekolekcje, co z nich wynosicie? Same również dzieliły się swoim doświadczeniem wiary, mówiły o trudnej sytuacji Kościoła w Chinach i prosiły o modlitwę.

Jeszcze Licheń i już pożegnanie z Poznaniem

Czwartek – pielgrzymka do Lichenia z panią Teresą, księdzem Adamem, Anią i Żanetą. Sensacja. Pierwsze Chinki w Licheniu. Można przeczytać o tym na stronie Sanktuarium: http://www.lichen.pl/pl/50/n_532/pielgrzymi_z_chin_odwiedzili_sanktuarium

Ksiądz Adam prosił, aby przekazać, że kocha Chiny!

Po powrocie już spokojny wieczór na Mandarynkowej i niedługo przyjdzie pora się żegnać.

Piątek. Pociąg o 13. Jeszcze ostatni spacer po mieście z panią Dorotą, bo wcześniej koziołków nie miały okazji zobaczyć. Ale też wizyta w Domu Sióstr Urszulanek – kolejne spotkanie z żywym Kościołem w osobie siostry Klary, choć dziewczyny dopiero w drodze na pierwszy stopień oazy. W podróż do Wrocławia ruszyły zaopatrzone w… marcińskie rogale a jakże!

No i tyle Poznań. Dalej czekają już na nie Wrocław, Częstochowa, Kraków i Krościenko, gdzie będą przeżywać swoje pierwsze rekolekcje oazowe. Co nieco już o nich wiedzą. Zanim przybyły do Polski, nie wiedziały praktycznie nic.

Spotkanie z Chinkami było dla mnie doświadczeniem żywej wiary

Te dni były czasem bezcennym. Pan Jezus nie rzucał słów na wiatr: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w Imię Moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Wiem, że z dalekiego kraju Środka przyleciał do nas właśnie On.

Podobało mi się świadectwo Ani i Andrzeja po zeszłorocznych odwiedzinach księdza Johna: „Jednak to co nas łączyło: Pan Bóg i wiara oraz wzajemna otwartość – pozwoliły na bardzo sympatyczne spędzenie tego czasu. Ręce, nogi, języki i głowy bolały od kombinowania, jak coś powiedzieć lub jak coś zrozumieć, ale bardzo dużo dowiedzieliśmy się o Chinach, o sytuacji chrześcijan, o rodzinie księdza. Ten czas był bardzo ubogacający, myślę, że dla obu stron. I jak się okazuje, bariery nie do pokonania można pokonać.”

Myślę, że w tym roku było podobnie. Bariery, trudności i zmęczenie – to wszystko jest, ale Pan Bóg w tym wszystkim działa, i wystarczy chwila ufnej modlitwy i zawierzenie Jemu, aby działy się cuda.

„(…) szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą”(Mt 13,16) Czym chrześcijanin różni się od identycznie wyglądającego sąsiada? Ma zmysły wyczulone na COŚ, czego nie przelewają na konto, ani nie podają w wiadomościach. To nieuchwytne Królestwo jest pośród nas i w nas.

(27.07.2012)

Magdalena Roszak